Podróżniczka i fotograf Kari Herbert urodziła się w 1970 roku. Kiedy miała dziesięć miesięcy, rodzice – Marie i sir Wally Herbert, polarnik – zabrali ją w podróż do Arktyki. Spędzili tam dwa lata pośród Inughuitów, jednego z ostatnich na świecie plemion myśliwskich. W swojej książce autorka na nowo stara się odkryć świat, którego przed laty była częścią, gdzie rytm mieszkańców wyznacza nieokiełznana natura. Mimo że dzisiaj wygląda on nieco inaczej, Herbert z fascynacją odnajduje tu wiele znajomych elementów.
Córka polarnika to przede wszystkim opowieść o ludziach. Dzięki Kari Herbert czytelnik poznaje zwyczaje, kulturę, wierzenia i historię nieznanej mu społeczności. Chwilami te różnice mogą być dość szokujące…
Ocena: 7/10
Początkowo książkę czytało się ciężko. Z trudem przyszło mi zaakceptować, że ktoś opisuje swoje wspomnienia z czasów gdy miał 10 miesięcy – ja takowych nie posiadam :). Trzeba też było przyzwyczaić się do braku dialogów – przez myśl przechodziło mi porównanie do opisów przyrody w Nad Niemnem. Ale to tylko na początku. Potem zostałem wciągnięty w zimny klimat północnej Grenlandii. Nabrałem ochoty do pojechania na letni obóz Inughuitów, na lekcje pływania kajakiem. Chciałbym obejrzeć jak wygląda miasteczko, gdy myśliwi wracają z łowów. Jednocześnie z przykrością czytałem jak zmienia się świat tych plemion. Jak ogranicza się tereny łowieckie, jak zmienia się lód, który coraz bardziej utrudnia łowy. W końcu, jak alkoholizm czy przemoc seksualna odbija piętno na młodych mieszkańcach. Nie daje to niestety optymistycznych wizji na przyszłość, ale nawet gdy świat się zmieni, pozostaną wspomnienia takie jak Córka polarnika.